Dubaj & Abu Dhabi – plan podróży

W ramach wstępu zestaw informacji organizacyjnych oraz planów na naszą podróż – czyli jak, gdzie i po co !

Dla każdego zagadnienia jest lub będzie zamieszczony dedykowany post w ramach projektu Emiraty 🙂

Informacje podstawowe

Termin → 15-24 lutego 2017
Linie lotnicze → flydubai (trasa: Praga – Dubaj)
Hotele
→ Abu Dhabi: Novotel al Bustan (4 noce, 15-19.02.2017)
→ Dubaj: La Verda Suites and Villas Dubai Marina (5 nocy, 19-24.02.2017)

Co chcę zobaczyć

Plan jest prosty – jak najwięcej ciekawych miejsc w Abu Dhabi i Dubaju.
To co mnie interesuje w Abu Dhabi opisuję tutaj, a co w Dubaju opisuję tutaj.

Mapa wyjazduMapa Dubaj & Abu Dhabi

Plan wyjazdu

Bilety i rezerwacje

Bilety lotnicze
– bilety kupione 11 miesięcy przed wylotem

– cena – 2.500 zł (15.250 czk)

Hotel Novotel Abu Dhabi Al Bustan
 rezerwacja płatna z góry 7 miesięcy przed wyjazdem,
– cena za apartament ze śniadaniem na 4 noce – 1.500 zł (po wykorzystaniu punktów lojalnościowych) + 20% podatków
– wyszukanie i rezerwacja przez stronę accorhotels.com.

Hotel La Verda Suites and Villas Dubai Marina
– rezerwacja z płatnością na miejscu 4 miesiące przed wyjazdem
– cena za apartament ze śniadaniem na 5 nocy – około 4.400 zł + 20% podatków
– wyszukanie i rezerwacja przez booking.com

Program rabatowy Entertainer Abu Dhabi 2017
Cena – 360 zł (345 AED)

Program rabatowy Entertainer Dubai 2017
Cena – 415 zł (395 AED)

Burj Khalifa – At the Top – zarezerwowany 1 miesiąc przed wyjazdem
Warunki: wejście na platformy widokowe na piętrach 124 i 125, godzina: 16:30 (prime hours)
Cena – 660 zł (575 AED) za naszą trójkę

Dubai World Cup Carnival – zarezerwowany 1 miesiąc przed wyjazdem
Warunki: cały dzień wyścigowy 23 lutego
Cena – 145 zł (125 AED) za naszą trójkę

Mazda 3 (Europcar) – auto zarezerwowane 3 dni przez wyjazdem
Odbiór auta: lotnisko Dubaj (DXB), Terminal 3, 15.02.2017, godz. 23:30
Oddanie auta: lotnisko Dubaj (DXB), Terminal 3, 24.02.2017, godz. 6:00
Warunki: ubezpieczenie z udziałem własnym 800 AED
Cena – 1076 zł (933 AED, kwota zblokowana na karcie na czas wynajmu 1000 AED)

Dojazd na lotnisko – dzień 0 (14.02.2017)

Plan
→ spokojny dojazd do lotniska w Pradze

Tego dnia w zasadzie nie zaliczam do podróży, ale przecież na lotnisku w Pradze nie znajdziemy się auto-magicznie 🙂

Plan na ten dzień zakładał jedynie pokonanie niecałych 500 km (z czego zdecydowana większość autostradami), więc nie było jakiejś specjalnej napinki. Rano dokończyliśmy pakowanie i około 12:00 ruszyliśmy ze Szczecina. Chwila moment i wjazd na autostradę, po godzince Berliner Ring, kolejne 2 godziny i Drezno, potem seria tuneli i już czeska granica. Przyznam, że chyba po raz pierwszy zrobiłem tę trasę bez odbijania w bok na jakieś zwiedzanie (polecam zwłaszcza Szwajcarię Saksońską) i poszło mi to bardzo sprawnie. Gdy kawałek za granicą zatrzymaliśmy się, żeby kupić winietkę, moje dziewczyny wyraziły spore zdziwienie, ze już jesteśmy w Czechach (pogrążone w lekturze, tudzież w oglądaniu bajek). Zakup winietki (73 zł na 30 dni), przerwa toaletowa i jedziemy dalej.

Nie chciałem około 16 wjeżdżać do Pragi, więc na jakieś 100 km przed celem podróży zjechałem z autostrady nr 8 i lokalnymi drogami przebiłem się do autostrady nr 7, którą dojechaliśmy na samo lotnisko. Pod hotel zajechałem o 17:15. Dobry czas 🙂

Pod hotelem niby zakaz parkowania i same zarezerwowane miejsca, ale że było dość pustawo, to wyładowaliśmy bagaże, zameldowaliśmy się i dopiero po zaniesieniu wszystkiego do pokoju wróciłem do auta i odstawiłem je na lotniskowy parking. Wjazd na kod, który dostałem mailem przy rezerwacji. Parking elegancki, kilkupoziomowy, świetnie położony (kilkadziesiąt metrów od Terminalu 1 i tak samo blisko od hotelu).

W planach mieliśmy obiad na lotnisku, ale że prowiant jaki wzięliśmy na drogę był prawie nietknięty, to stwierdziliśmy, że odpuszczamy już sobie wychodzenie z hotelu.

Pani w recepcji bardzo zachwalała hotelowy mini market, więc stwierdziliśmy, że jakieś czeskie piwko dobrze nam zrobi. Przyznam, że gdy zobaczyłem ceny w tym niby-markecie, to lekko zdębiałem. Tak naprawdę to nie był sklepik, tylko inna forma sprzedaży tego, co zazwyczaj jest w hotelowych lodówkach 😦 Dwa Pilsnery i jakieś czipsy przebolałem, ale czułem się lekko nabity w butelkę.

Dziewczyny wieczór spędziły na lekturze, ja obejrzałem prawie cały mecz PSG-Barcelona i spać … jutro zaczynamy właściwą podróż !!!

Emiraty – dzień 1. (15.02.2017)

Plan
→ przelot do Dubaju
→ wynajęcie samochodu
→ przejazd z Dubaju do hotelu w Abu Dhabi

Dzień rozpoczęliśmy niespiesznie. Samolot mieliśmy dopiero o 13:25, a na dotarcie do terminala musieliśmy zarezerwować jakieś całe 4 minuty, więc był czas, żeby się wyspać, spokojnie zjeść śniadanie (chociaż nie mogę stwierdzić, iż była to mocna strona naszego hotelu) i nawet trochę ponudzić się w pokoju.

Jako że nie znaliśmy tego lotniska i nie chciało nam się już siedzieć w pokoju, to 2,5 godziny przed odlotem wyruszyliśmy z hotelu.

W kolejce do oddania bagażu były przed nami raptem 4 osoby, więc po kilku minutach pierwszy punkt (czasami zabierający najwięcej czasu) był już za nami. Przejście przez bramki (jedynie sprawdzenie boarding pass), kontrola paszportowa i już jesteśmy w strefie bezcłowej przy gate’ach. Co kraj to obyczaj – tutaj nie ma jednej kontroli bezpieczeństwa, tylko bezpośrednio przed wejściem na konkretny gate. Jeżeli chodzi o rozładowanie ruchu ma to na pewno dobre strony.

Przez chwilę trochę byłem zdezorientowany, jak z kupionymi płynami 😉 przejść przez kontrolę bezpieczeństwa, ale pani w sklepie wytłumaczyła mi, że wszystko ładnie zapakuje w specjalną torbę i nie będzie problemu. Jak powiedziała, tak zrobiła 🙂

Chwilę się jeszcze pokręciliśmy po sklepach (i jak zwykle niczego w zachęcającej cenie nie znaleźliśmy) i obraliśmy kierunek na nasz gate. Kontrola bezpieczeństwa standardowa, z taką różnicą do tej na naszych lotniskach, że wszyscy mili i uśmiechnięci (o tym jak to wygląda na lotnisku w Szczecinie-Goleniowie opowiem przy innej okazji).
Teraz pozostało nam już tylko siedzenie, czekanie i ewentualnie patrzenie przez szybę na lądujące samoloty. Nic nadzwyczajnego, ale akurat przytrafił się jeden brylancik – lądowanie Airbusa A380 linii Emirates. Robi wrażenie. Samolot przez duże ‘S’. Jego wielkość najlepiej chyba oddawał fakt, iż po tym, jak wjechał za zabudowania terminalu, to wciąż ponad budynek wystawała cześć statecznika pionowego (w tym miejscu ten samolot ma prawie 25 metrów wysokości).

A później znów siedzenie, czekanie i ewentualnie patrzenie przez szybę na lądujące samoloty. Niestety bonusowo dostaliśmy jeszcze 40 minut w ‘prezencie’ od linii lotniczej 😦 Niby to nic w stosunku do wieczności, ale nikt nie lubi opóźnień.

Nasz Boeing 737-800 nie był tak okazały jak podziwiany wcześniej A380, ale źle też nie było – miejsce na nogi OK, oparcia przechylane (minimalnie, ale zawsze), do tego wbudowany monitor z ofertą rozrywki. Nie sprawdzałem, co tam mieli (nam rozrywkę zapewnia nasza córa 😉 ), ale cena naprawdę była bardzo dobra. A ci, którzy nie korzystali, mogli obserwować trasę i postęp lotu.

Chwilę po starcie obsługa zaczęła roznosić posiłek oraz przekąski (całkiem spore pudełko i to w cenie). Potem zostały już tylko zabawy z córą i zaklinanie wyświetlanej mapki, żeby pokazywała krótszy czas do lądowania:)

Gdy już, już byliśmy nad Zatoką Perską, okazało się, że jest kolejka do lądowania i musimy trochę pokrążyć nad lotniskiem. Koniec końców wylądowaliśmy z godzinnym opóźnieniem. Była 23:20 czasu lokalnego. Przywitało nas ciepłe, wilgotne powietrze. Jesteśmy !!!

Po wejściu do terminala większość pasażerów udała się do przejścia tranzytowego, a my ustawiliśmy się w kolejce do ‘okienka’ wizowego. Przed nami niby tylko jakieś 10 osób, ale szło to wszystko strasznie wolno – oglądanie różnych dokumentów, skanowanie siatkówek oczu, jednocześnie ploteczki z kolegą ze stanowiska obok – prawie jak u nas 😉 Byliśmy przygotowani na taką samą procedurę, ale miły pan w idealnie białej diszdaszy zeskanował jedynie nasze (biometryczne) paszporty, wbił pieczątki wizowe i powitał w swoim kraju. Jesteśmy (po raz drugi) !!! Tu muszę wspomnieć, że ten pierwszy kontakt z arabską modą męską zrobił spore wrażenia na moich dziewczynach.

Teraz szybko po bagaże. Na szczęście jeszcze jeździły na karuzeli i nie musiałem ich zbierać z podłogi (co podobno często się zdarza).

Kolejny punkt to ‚internet’, a dokładnie zakupienie karty sim Etisalat z w taryfą Visitor line. Punkt sprzedaży znaleźliśmy bardzo szybko, ale tu znów mała kolejka – niby tylko 2 osoby, ale zeskanowanie dokumentów, spisanie danych, wyjaśnienie, jak to działa i tak kolejne pół godziny stracone. Wziąłem opcję 700 MB/40 minut/40 smsów, zapłaciłem 100 dirhamów i lecimy dalej.

Teraz taksówką na Terminal 3, gdzie mamy do odebrania auto. Tuż przed postojem miły pan w garniturze pyta, czy potrzebna taksówka, prowadzi mnie … właśnie, gdzie on nas prowadzi ? Nie, nie dziękuję, żadnych lewych taksówek. Pan twierdzi, że cena u niego taka sama, ale zawijamy się na pięcie i idziemy do normalnie oznakowanych samochodów.
Znając reakcje warszawskich taksówkarzy na krótkie kursy z lotniska, byłem ciekaw, jak zareagują tutaj, gdy poproszę o przejazd na sąsiedni terminal, ale tu pełne zdziwienie – jedynie ‚OK’ i jedziemy. Startowe 23 dirhamy. Oczywiście nie pojechaliśmy najkrótszą trasą, ale ostatecznie 36 dirhamów to nie jest jakaś straszna kwota. To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, to bardzo duży ruch, mimo że było już zdrowo po północy.

Jako że zatrzymaliśmy się niemalże pod wejściem na parking wypożyczalni samochodów, to etap poszukiwania biura Europcaru został mocno uproszczony. Przynajmniej tutaj nie było kolejki 🙂 Trochę podpisów, płatność, blokada na karcie i do auta. Roczna Mazda 3. Kilka odprysków lakieru już miała, więc jeszcze krótkie oględziny, podpisanie protokołu i możemy jechać. W tym momencie zazwyczaj żegnam się z pracownikiem wypożyczalni, rozkładam nawigację, ogarniam auto, itp., ale tutaj pan prosi, żebym wyjechał, bo musi mnie wypuścić za szlaban. No to wyjechałem … i jestem już na regularnej ulicy, bez widoku na jakieś miejsce do zaparkowania. No to jedziemy przed siebie ! Zanim znalazłem jakąś boczną uliczkę, musiałem pokonać kilka skrzyżowań, na których pojechałem po prostu za większością.
Odpalam zapasowy telefon z kupioną kartą Etisalat, zasięg jest, ale internetu brak. Nerwy. Sprawdzam pakiet – wszystko niby uruchomione. Nerwy. Biorę telefon Uli (do swojego nie mogę włożyć innej karty) – działa. Uff.
Pierwotnie zakładałem, że przejedziemy przez centrum, ale było tak późno, że priorytet był tylko jeden – najkrótszą drogą do hotelu. Odpalam nawigację – pokazuje: jedź prosto, przed tobą 130 km. Znaczy wyjechałem z lotniska we właściwą stronę 🙂 Ruszamy.

Minęła dosłownie chwila i już jesteśmy na tych sławnych wielopasmowych autostradach. Zaczynam asekuracyjnie od drugiego pasa, ale dość szybko dobijam do czwartego – to jest tempo, które mogę zaakceptować. Za chwilę słyszę jakieś niepokojący dźwięk w samochodzie, po chwili znika, znowu wraca … ciekawostka – to jest dźwięk ostrzegawczy, że przekroczyłeś 120 km/h, standardową maksymalną prędkość na autostradzie. Jako że moje dziewczyny szykowały się do spania, to musiałem poświęcić chwilę na szybką naukę jazdy 118 km/h 🙂

Po wyjechaniu z Dubaju ruch nieco spada. Jadąc autostradą do Abu Dhabi rzuca mi się w oczy spora ilość zieleni przy drodze.

Droga jest dość monotonna, przerywana jedynie co jakiś czas sygnałem ostrzegawczym, że osiągnąłem ‚magiczną’ prędkość 🙂

Wreszcie miasto. Z dala pięknym fioletem błyszczy hotel Yas Viceroy (przy torze Formuły 1), za chwilę przejeżdżamy przez rozświetlony Most Szejka Zayeda, po lewej na niebiesko połyskuje Wielki Meczet Szejka Zayeda i wreszcie nasz Novotel Abu Dhabi Al Bustan.

Wjechałem na parking podziemny, zrobiłem kilka kółek, ale gdzie jest wejście do hotelu ? W dodatku chyba wszystkie miejsca zajęte. Poddaję się. Niech nam sami odstawią auto – najwyżej zapłacę. Podjeżdżamy pod drzwi hotelu, a tam od razu ‚atakują’ nas trzy osoby – jeden otwiera moje drzwi, drugi wypuszcza dziewczyny, trzeci wyjmuje bagaże. Na początku byliśmy trochę zmieszani, ale w kolejnych dniach przywykliście 🙂 Oddaję kluczyki, dostaję bilet, auto znika.

Jako że jest już po 2 w nocy, to kolejki do recepcji nie ma 🙂 Standardowa procedura i za chwilę … Jesteśmy (po raz trzeci) !!! Apartament naprawdę elegancki – przestronny salon, duża łazienka, w sypialni spora szafa na ubrania.

Z oddali pobłyskuje Capital Gate, ale to już nie czas na podziwianie miasta – co prawda wg naszego czasu dopiero minęła północ, ale na śniadanie trzeba wstać wg czasu lokalnego (+3 godziny). Przed nami jedynie 6 godzin snu, więc już wiem, że nasz pierwszy dzień w Abu Dhabi nie będzie zbyt intensywny. Spać !

Emiraty – dzień 2. (16.02.2017)

Plan
→ Corniche Road
→ Marina Mall

Gdy kładliśmy się po 3:00 w nocy spać, jasne było, że następny dzień potraktujemy ulgowo. Wstaliśmy najpóźniej jak się dało (żeby tylko zdążyć na śniadanie), ale i tak oczy nam się zamykały. Trzy godziny różnicy czasu dawały się mocno we znaki. Dodatkowo niebo całkowicie zasnute chmurami też nie wywołało u nas entuzjazmu.

Samo śniadanie smaczne i urozmaicone. Smaki z kuchni zarówno europejskich, jak i azjatyckich – każdy coś dla siebie znajdzie. To jest plus hoteli sieciowych – wiesz, na co się piszesz.

Po śniadaniu czekało nas jeszcze dokończenie rozpakowywania walizek, a później musiałem jeszcze rozwiązać problem z brakiem internetu na zakupionej karcie telefonicznej. Na szczęście dość szybko dotarłem do informacji o konieczności odpowiedniego skonfigurowania APNu i nasz „dawca” internetu ożył 🙂

Już przed wylotem podejrzewałem, że mój misternie przygotowany plan wyjazdu na miejscu ulegnie sporym zmianom i niestety od pierwszego dnia zwiedzania wszystko musiałem układać na nowo 😦
Było już po 13:00 i stwierdziliśmy, że dzisiaj czasu i siły starczy nam jedynie na rekonesans okolic Corniche Road oraz zakupy w Marina Mall.

Nasz pierwszy punkt to Al Bahr Towers. Bliźniacze wieże nie imponują wielkością (147 m), ale uważane są za jeden z symboli miasta. Największe wrażenie robią osłony przeciwsłoneczne, które otwierają/zamykają się automatycznie w zależności od intensywności promieni słonecznych. Jako punkt widokowy upatrzyłem sobie mały zjazd do parku znajdującego się po drugiej stronie autostrady. Co prawda stał tam zakaz wjazdu, ale za to spokojnie można było zaparkować. Widok okazał się całkiem niezły.

Przy okazji – proporcja ilości samochodów białych do innych kolorów, jaką widać na zdjęciu powyżej, jest w pełni zgodna z tym, co spotkaliśmy na ulicach zarówno Abu Dhabi, jaki i Dubaju.

Postój zabrał nam ledwie kilku minut i ruszyliśmy w kierunku Corniche Road. Wjechaliśmy od strony zachodniej i w ramach rekonesansu przejechaliśmy cały bulwar, aż do bramy Pałacu Prezydenckiego. Oprócz podziwiania widoków naszym głównym celem było namierzenie wypożyczalni gokartów. Zauważyliśmy ze 2-3 takie punkty. Najbardziej pasował nam ten umiejscowiony przy samym zjeździe w kierunku Marina Mall. Jego głównym plusem był usytuowany tuż obok całkiem spory parking.
Parking był miejski, więc konieczne było pobranie biletu z parkometru. No i standardowo problem – automat przyjmuje tylko monety. Obszedłem okoliczne sklepiki, ale nic nie wskórałem – nikt nie chciał mi rozmienić 10 dirhamów na monety. Trudno, najwyżej będzie mandat. W wypożyczalni gokartów zwyczaje takie jak u nas – trzeba zostawić dowód. Różnica jest za to w ich stanie technicznym (lepszy) i w cenie (dużo drożej). Wzięliśmy dwa pojazdy na 45 minut i ruszyliśmy promenadą. Zapewne w upalne dni ten deptak tętni życiem, ale teraz było raczej pustawo. Dojechaliśmy do głównego wejścia na plażę Corniche, pooglądaliśmy widoki i trzeba było już wracać.

Dochodziła 16:00 – czas na obiad i zakupy. Do Marina Mall mieliśmy raptem 2 km, więc za chwilę byliśmy na miejscu. Na początek mieliśmy w planach mały rekonesans, ale już po kwadransie stwierdziliśmy, że wystarczy. Całe centrum handlowe jest ponad dwukrotnie większe od Złotych Tarasów i na obejście go nie mieliśmy sił. Pora na konkrety.
Najpierw wymiana waluty – poziom 0, Al Ansari Exchange, kurs dolara 3,65. Kilka okienek, więc chwila i jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami większej ilości lokalnej waluty.
Teraz obiad. Lokal oczywiście z oferty Entertainera. Nie za bardzo mieliśmy koncepcję co zjeść, więc stwierdziliśmy, że zobaczymy na co pierwsze trafimy. Trafiliśmy na ‚La Brioche’. Jeżeli chodzi o wystrój, lokal wyglądał zachęcająco, a sądząc po kwocie „do zaoszczędzenia z Entertainerem” był w sam raz cenowo. I rzeczywiście. Dwa dania główne uzupełnione o frytki dla Karoli okazały się bardzo smaczne i były aż za duże dla naszej trójki. Tutaj w zasadzie po raz pierwszy zetknęliśmy się z tym, co później okazało się normalką – ekstremalnie miła i uczynna obsługa. Delikatne spojrzenie w kierunku kelnera i już biegnie, żeby zapytać, czy coś podać. Karoli spadł widelec, to dwie osoby na raz rzuciły się pod stół, a trzecia od razu położyła na stole nowy. Trochę czuliśmy się tym na początku spięci, ale z czasem przywykliśmy :). Po raz pierwszy także płaciłem z użyciem kuponu Entertainera. Wyglądało to trochę inaczej niż się spodziewałem – prosisz o rachunek, gdy kelner go przynosi, wybierasz kupon w aplikacji, podajesz swój kod, potem kelner wbija kod lokalu, spisuje kod transakcji, wraca do kasy i za chwilę przynosi rachunek z uwzględnionym rabatem. U nas najczęściej jeżeli nie zgłosisz promocji/rabatu przed wydrukowaniem paragonu, to już ‚po ptokach’, a tu zupełnie odwrotnie :).
Kompletnie obżarci przeszliśmy do ostatniej części – czyli zakupów w markecie. Zwykły Carrefour, ceny nieco wyższe niż u nas, nie ma o czym specjalnie opowiadać. Jako że naprzeciwko kas było kilka sklepów z pamiątkami, to zakupy nieco nam się przeciągnęły. Przy tej okazji sprawdziłem, jak tę emiracką rzeczywistość odbiera moja żona. Przed wyjazdem oznajmiła, że nie zamierza mnie odstępować nawet na krok, bo nie będzie się tam czuła bezpiecznie. No to sprawdźmy.
– Miś, to ja bym szybko skoczył zanieść zakupy do samochodu, a Wy tu popatrzcie na pamiątki.
– Dobra, my tu się będziemy gdzieś kręcić po sklepikach. Znajdziesz nas.
🙂 🙂 🙂
Gdy wróciłem, dziewczyny miały już powybierane kubeczki, magnesiki i różne takie.

Jeszcze po porcji lodów (z Baskin Robbins) i ruszyliśmy do samochodu. Zaraz po wyjściu pojawiła się bardzo duża przeszkoda – Marina Eye. Pięknie oświetlone młyńskie koło, robiło naprawdę duże wrażenie. Karola nie chciała słyszeć, że nie mamy już na to siły. Udało się ją przekonać, że jak tu wrócimy, to na pewno skorzystamy z tej atrakcji.

Przyznam, że byliśmy przekonani, że jeszcze wrócimy do Marina Mall, że przejedziemy się Marina Eye, ale niestety już tu nie wróciliśmy. Może przy następnej wizycie …

Podsumowanie dnia
To był bardzo krótki dzień, ale na więcej nie starczyło sił. Żałuję, że nie mieliśmy czasu, aby przejechać całą promenadę wzdłuż Corniche Road.
Niezależnie od tego wiedzieliśmy już, że przyjazd do Emiratów to był świetny pomysł 🙂

Emiraty – dzień 3. (17.02.2017)

Plan
→ Hotel Emirates Palace
→ Yas Marina

W końcu rozpoczynamy zwiedzanie perełek Abu Dhabi !
Dzisiaj Emirates Palace 🙂

Na początek jednak trzeba było obudzić Karolę :/ . Niestety nasza córa wciąż funkcjonowała według czasu polskiego i o 8:30 rano nijak nie chciała współpracować (za to wczoraj o 23:00 jak najbardziej).
Patrząc w jakim jest stanie, zrobiliśmy coś, czego nigdy wcześniej nie praktykowaliśmy – pozwoliliśmy jej nie iść z nami na śniadanie. Całkiem niespodziewanie okazało się to dobrym posunięciem – nam posiłek poszedł wyjątkowo sprawienie, córa pospała pół godziny dłużnej, a kiedy my się szykowaliśmy, ona wciągnęła bułę z nutellą (hotel to jedyne miejsce, w którym ma szansę na taką dietę 😉 ) i chwilę po 10:00 byliśmy już  gotowi do wyruszenia.

Wielki świecie oto nadchodzimy ! 😉

Przyznam, że przed przyjazdem sporo naczytałem się o restrykcyjnym podejściu do dress code’u w tym hotelu i jak to ochroniarze nie wpuszczają turystów z powodu niewłaściwego ubioru. Nie chcieliśmy obejść się smakiem (zwłaszcza w kontekście cappuccino z płatkami złota … ale o tym późnej) i postawiliśmy na strój „wzbudzający zaufanie”.

Rozmowa z ochroniarzem przed bramą wjazdową wyglądała mniej więcej tak:
– Dzień dobry.
– Dzień dobry. Jedziemy do restauracji.
– Proszę.
I to by było na tyle. A ja się głupi stresowałem 🙂

Odstawiliśmy auto na parking (niestety goście hotelowi mają osobny parking, więc nie było żadnych super bolidów do podziwiania 😦 ) i ruszyliśmy zobaczyć ten najbardziej luksusowy hotel świata.
Zdecydowanie największe wrażenie robi główne wejście – majestatyczne schody, fontanny, cała budowla w kolorystyce złoto-beżowej. Rzeczywiście pałac. Oczywiście w tej części gości hotelowych nie uświadczysz – sami turyści.

A gdy już jesteś u szczytu schodów, to warto się obejrzeć – nie tylko po to, aby podziwiać rozległy dziedziniec, ale przede wszystkim dla górujących na hotelem Etihad Towers – zespół pięciu drapaczy chmur, z których najwyższy ma 305 metrów. Naprawdę tworzy to niesamowity kontrast.

Wchodzimy do środka. Tutaj tonacja beżowa już znika – wszystko jest złote. Może i kicz, może przesada, ale jeżeli celem miało być „na bogato”, to im się udało. Poza tym to jednak przede wszystkim hotel – duży hall, kilka restauracji, kawiarnie, sklepiki. Krótki spacer po wnętrzach, rzut okiem na hotelową marinę …

i czas na tutejszy crème de la crème, czyli jedyne w swoim rodzaju cappuccino z płatkami złota. Za rzeczy wyjątkowe trzeba wyjątkowo zapłacić – jedna filiżanka 60 dirhamów …

W tych pięknych okolicznościach przyrody omówiliśmy plan na resztę dnia. Jedziemy do Yas Marina, a potem wracamy do Emirates Palace, aby zobaczyć, jak prezentuje się w nocnych barwach (o ile nas wpuszczą).

Jeszcze fotka Etihad Towers i do samochodu.

Patrząc na nawigację, po raz pierwszy odczułem, jak rozległe są tutejsze metropolie – do Yas Island miałem 40 km. Postanowiliśmy zobaczyć, jak wygląda autostrada poprowadzona przez pustynię (a może bardziej nadmorskie wydmy) i wybraliśmy trasę przez Saadiyat Island. Przyznam, że wolę jednak nasze przydrożne drzewa – naokoło samo pustkowie, urozmaicane jedynie liniami wysokiego napięcia. Po nieco ponad pół godzinie jazdy podjechaliśmy na parking przy marinie. Przyznam, że za bardzo nie wiedziałem, czego mogę się po tym miejscu spodziewać – nie udało mi znaleźć żadnych fotek ani filmików ukazujących Yas Marina poza weekendem wyścigowym Formuły 1. Już dość pustawy parking kazał sądzić, że tłumów nie ma. I rzeczywiście trochę ludzi w restauracjach i praktycznie żadnych spacerowiczów.
W naszych planach było podziwianie jachtów, zajrzenie na tor Formuły 1 oraz przejście pod słynnym łącznikiem hotelu Yas Viceroy znajdującym się bezpośrednio nad torem. Etap podziwiania jachtów musieliśmy przełożyć na inny termin – zdecydowana większość chyba gdzieś wypłynęła. Ruszyliśmy zatem na spacer wzdłuż toru (po tej mniej emocjonującej stronie ogrodzenia 😦 ).

Po kilkunastu minutach na torze zaczęli pojawiać się pojedynczy rowerzyści (tudzież małe grupki). Jako że zaraz po wejściu na teren mariny widzieliśmy sporą grupę pływaków, szybko skonstatowaliśmy, iż właśnie trwają zawody triatlonowe. Zapewne z tego też powodu pootwierane były furtki w ogrodzeniu toru. W większości obstawione przez sędziów/wolontariuszy, ale akurat wejścia tuż przy hotelu nikt nie pilnował. Stwierdziliśmy, że skoro nadarza się taka okazja … 🙂

Z uwagi na przejeżdżających co rusz zawodników nie odważyłem się wejść na tor. Sam hotel nie jest może jakąś niesamowitą konstrukcją, ale za to przykrywająca go kopuła oraz łącznik, pod którym przebiega tor wyścigowy, robią niesamowite wrażenie. A już w pełnym oświetleniu, w trakcie wyścigu F1 … może kiedyś …

A teraz czas już wracać do centrum, czyli Emirates Palace by night. Do zachodu słońca jeszcze trochę czasu zostało, więc najpierw obiad. Już wcześniej upatrzyłem sobie restaurację włoską (znaczy pizzerię 🙂 ) Andiamo znajdującą się na małym osiedlu tuż za tunelem Yas. Niepozorne blokowisko, ale było warto – wystrój przyjemny, obsługa błyskawiczna, ceny rozsądne (po uwzględnieniu rabatu z Entertainera 🙂 ), i co najważniejsze – wszystko smakowało tak jak trzeba.

Jako że rezerwa paliwa świeciła coraz mocniej, to konieczny stał się jeszcze postój na stacji paliw. Podczas dotychczasowych przejażdżek przez miasto stacje pojawiały się co chwila, ale jak to zwykle bywa, gdy były potrzebne, to rozpłynęły się we mgle 😉 Prawie dojechałem do Corinche Road i nic. Musiałem wspomóc się nawigacją, która nakazała cofnąć się o kilka kilometrów. Ruch na stacji dość spory – 10 dystrybutorów i do każdego kolejka 2-3 aut. Dostępna jedynie benzyna (przynajmniej ja nie widziałem diesla), cena poniżej 2 dirhamów za litr 🙂 Na tankowanie samodzielne nie ma szans – ledwo podjedziesz, już atakuje cię pan z obsługi. Zgodnie z przyzwyczajeniem, udałem się do środka, aby zapłacić za paliwo, ale poza stoiskiem spożywczym niczego nie znalazłem. Gdy tylko spojrzałem w stronę auta i zobaczyłem wyczekującą minę chłopaka z obsługi, zrozumiałem, że płatności dokonuje się u niego. Co kraj to obyczaj.

Dochodziła 18:00, więc szybki kurs na Emirates Palace.

Gdy podjechaliśmy pod bramę, w kolejce przed nami stały dwa auta. Przy pierwszym był już ochroniarz i ostro dyskutował z kierowcą. Potem wymownie pokręcił głową i nakazał mu odjechać. Podjechało drugie auto i scenariusz identyczny. Gdy czytałem o tym hotelu, często wspominane było, żeby w piątki po południu raczej się tam nie wybierać, bo sporo imprez zamkniętych i w ogóle w ten dzień za bardzo turystów tu nie lubią. Podjeżdżając pod wjazd oswajałem już moje dziewczyny, że „Emirates Palace by night” to może jutro, ale cóż… spróbujmy.
– Dobry wieczór.
– Dobry wieczór. Jedziemy do restauracji.
– Proszę.
I to by było na tyle. A ja się głupi stresowałem 🙂

Co tu dużo mówić – tak jak zdecydowana większość ciekawych miejsc w Emiratach (także tych, które dopiero przed nami) hotel Emirates Palace jest przepiękny w dzień, ale naprawdę imponujący jest w nocy 🙂
Niebo było już mocno granatowe, więc aparat poszedł w ruch.

I jeszcze Etihad Towers

Jako że sesja zajęła nam niewiele ponad pół godziny, to po wyjeździe z hotelu skręciliśmy jeszcze w kierunku Pałacu Prezydenckiego (położonego tuż obok). Niestety mur okalający rezydencję był „właściwej” wysokości i nic więcej nie udało się nam obejrzeć. Okazało się natomiast, iż fontanna stojąca na środku ronda, tuż przy pierwszej bramie wjazdowej do Pałacu jest naprawdę ciekawa.

Do hotelu dotarliśmy po 20:00, ale ciepły wieczór zaciągnął nas jeszcze na basen hotelowy 🙂 Nasza Karola w końcu była w swoim żywiole …

Podsumowanie dnia
Hotel Emirates Palace z jego „złotym” cappuccino jest niesamowity. Może trochę zbyt złoty, kiczowaty, ale jako atrakcja turystyczna zdecydowanie mi się podobał.
Odnośnie Yas Marina to mam bardzo mieszane uczucia i myślę, że poza weekendem wyścigowym F1 warto tu wpaść jedynie dla architektury hotelu.
Generalnie cały dzień bardzo udany – przyznam, że czy to jeżdżąc samochodem, czy też spacerując, zacząłem zapominać, że jestem poza Europą.

Emiraty – dzień 4. (18.02.2017)

Plan
→ Wielki Meczet Szejka Zayeda
→ Observation Deck at 300
→ ciekawostki architektoniczne miasta

Skoro wczoraj był Emirates Palace, to dzisiaj musi być Wielki Meczet Szejka Zayeda !

Trzecia pobudka w Emiratach była już w miarę bezbolesna, ale postanowiliśmy jednak nie ciągać naszej pociechy na śniadanie. Dzięki temu poranek znów minął sprawnie i tuż przed 11:00 byliśmy gotowi do wyjścia.
Do Wielkiego Meczetu mieliśmy raptem 5 km, więc już po kilku minutach zajechaliśmy na dość potężny parking. Na szczęście o tej godzinie wypełniony był dopiero w jednej czwartej.
Punkt pierwszy to przejście przez kontrolę bezpieczeństwa (i dopuszczalnego ubioru). Oddzielne wejścia dla kobiet i mężczyzn, kontrola mniej więcej jak na lotnisku, ochrona tak jak w innych tutejszych miejscach – miła, lecz stanowcza.

Przechodzimy bez żadnych komplikacji i stajemy przed wspaniałym pałacem sułtana z baśni … wróć … wspaniałym meczetem. Biel, złoto, kilkadziesiąt kopuł – robi wrażenie. Wiem, że to miejsce kultu religijnego, ale dyskretnie rozglądam się za wypożyczalnią latających dywanów 😉

Jako że do południowej modlitwy została już tylko godzina (a na czas modlitw meczet jest zamykany dla turystów), to ruszyliśmy w kierunku głównego wejścia. Przyznam, że byłem nieco zawiedziony, gdy okazało się, iż przejście przez główny dziedziniec jest zamknięte i do meczetu wchodzi się z boku od strony „krużganków”. Owszem, dzięki temu można bez przeszkód podziwiać największą marmurową mozaiką na świecie (17 tys. m²), ale jednak ze środka tego placu musi być niesamowity widok.
Ruszyliśmy wzdłuż przepięknej kolumnady. Po drodze obowiązkowy przystanek przy rzędzie szafek na buty i już na boso wchodzimy do środka. Już pierwsza sala (foyer) robi niesamowite wrażenie – wszędzie biały marmur, ozdobny żyrandol, motywy kwiatowe na ścianach i podłodze.

A pomyśleć, że to dopiero „przystawka”. Sala główna jest niesamowita. Przyznam, że ciężko mi ją z czymś porównać. Wszędzie zdobienia, monumentalne kolumny, na podłodze ogromny dywan (oczywiście największy ręcznie tkany dywan na świecie – ponad 5.600 m²) i żyrandole ozdobione kryształami Swarovskiego. Ach, te żyrandole ! Coś niesamowitego ! Największy waży 12 ton (i o dziwo nie  jest największy na świecie, a „dopiero” trzeci).

Lekko oszołomieni wychodzimy na zewnątrz. Niestety pochmurne niebo szybko wyprowadza nas z tego stanu. Stwierdzamy, że tego miejsca nie można fotografować w tak marnym świetle – podziwianie bajkowej architektury przenosimy na jutrzejszy poranek.
Teraz ruszamy, aby przyjrzeć się kilku perełkom architektonicznym tego miasta, a do meczetu wrócimy wieczorem.

Na początek domek klubowy na polu golfowym Abu Dhabi Golf Club. Myślę, że robi wrażenie nie tylko na miłośnikach golfa.

Następny budynek to biurowiec będący główną siedzibą firmy Aldar (jednego z większych lokalnych developerów) – okrągły wieżowiec, który wg zamysłu jego projektantów miał przypominać olbrzymią okrągłą muszlę leżącą na piasku i skrywającą perłę. Wyczytałem też gdzieś, iż jest to największy okrągły budynek na świecie.
O ile przy polu golfowym był parking i można było się spokojnie przespacerować pod sam budynek, to tutaj pojawiły się problemy – naokoło same ulice bez miejsc do zaparkowania albo place budowy. Zrobiłem kilka kółek i się poddałem. Podjechaliśmy na parking centrum handlowego położonego tuż obok, ale widok stamtąd był raczej słaby. Byliśmy już lekko zdesperowani i zaparkowaliśmy przy prowizorycznym wejściu na plażę, na której znajdowały się dwie ogromne konstrukcje wchodzące na kilkadziesiąt metrów w wodę. Wspięliśmy się na jedną z nich i okazało się, że widok na Aldar HQ był całkiem dobry.

Kolejny punkt to Capital Gate – najbardziej zakrzywiony budynek na świecie. Ma 160 metrów wysokości i jest odchylony aż o 18º w bok (a np. wieża w Pizie jest przechylona zaledwie o około 4 stopnie). Dotychczas podziwialiśmy jedynie jego nocne oświetlenie z naszego hotelowego basenu.
Tutaj też nie miałem pewności skąd będziemy mieli najlepszy widok. Postanowiłem wjechać na mały półwysep znajdujący się po drugiej stronie autostrady. Zjechaliśmy z zatłoczonej 6-pasmowej autostrady na kompletnie pustą uliczkę – żadnych ludzi, żadnych aut. Dziwnie. Zostawiliśmy samochód na kompletnie pustym parkingu i przeszliśmy nad brzeg kanału. Capital Gate ukazał nam się w pełnej krasie 🙂

Teraz czas na miejsce, od którego planowałem rozpocząć zwiedzanie Abu Dhabi – Observation Deck at 300, czyli kawiarnia z panoramicznym widokiem na Abu Dhabi znajdująca się na 74. piętrze Wieży nr 2 Etihad Towers (czyli tej najwyższej mierzącej 305 metrów).
Minąłem hotel Emirates Palace, skręciłem w lewo za znakami i wjechaliśmy na parking (płatny) pod Etihad Towers. Przyznam, że nie za bardzo wiedzieliśmy, pod którym jesteśmy budynkiem, więc po prostu skierowaliśmy się do najbliższej windy. Wjechaliśmy na parter i od razu pierwszy mały sukces – jesteśmy tuż obok restauracji, w której planowaliśmy później zjeść obiad. Świetnie :). Teraz tylko znaleźć wjazd do Observation Deck. Obeszliśmy cały poziom i żadnej informacji. Za to masa ekskluzywnych sklepów i powystawianych Aston Martinów. Kiedy jednak minęliśmy (dość niepozorne) wejście do hotelu Jumeirah, skojarzyło mi się, że ta kawiarnia ma coś chyba z nim wspólnego. Wszedłem więc i zapytałem pani w recepcji, a ta wskazała mi znajdujące się obok schody i powiedziała, że tędy do wejścia 🙂 Rzeczywiście zaraz przy wejściu na wyższe piętro znajdowała informacja i kasa. Jako że często w takich miejscach turyści wpadają jedynie na małą fotkę i nie korzystają z atrakcji kulinarnych lokalu, to tutaj postanowili, że nieco konsumpcję jednak wymuszą – bilety są dość drogie (75 dirhamów), ale w tym jest 50 dhs na wydanie w kawiarni.

Wjeżdżamy windą na 74. piętro. Oczywiście stoliki z widokiem na Emirates Palace oraz Corniche Road w komplecie zajęte 😦 Godzina była jeszcze w miarę wczesna, więc stwierdziliśmy, że będziemy tak długo podziwiali widoki, aż zwolni się jakiś ciekawy stolik.

Po kilkunastu minutach i kilku okrążeniach całego lokalu mieliśmy jednak dość. Dziewczyny usiadły przy pierwszym wolnym stoliku i zajęły się zamówieniem, a ja przysiadłem się do jednego (zapewne) miłego pana, który od dłuższego czasu siedział przy pustej butelce wody i namiętnie rozsyłał sms-y. Udało się – stwierdził, że czas na niego i mogliśmy się wygodnie rozsiąść i podziwiać Emirates Palace z wysokości 300 metrów.

Gdy już nacieszyliśmy się widokiem, powróciliśmy na parter, do restauracji Al Gusto Italiano. Wybór znów okazał się trafny – smacznie, miło i niezbyt drogo 🙂 (jak na lokalne warunki i zniżkę z Entertainera oczywiście).

A na koniec dnia powrót do Wielkiego Meczetu Szejka Zayeda. Podczas naszej porannej wizyty zauważyliśmy, że reguły dotyczące strojów nie są egzekwowane bardzo rygorystycznie i sporo pań spacerowało w zwężanych spodniach. Dlatego też moja Ula nieco zmieniła swój strój. Nikt przy wejściu się o to nie przyczepił i tuż przed zachodem słońca byliśmy pod meczetem.
Teraz to dopiero bajka. Nie będę próbował dobierać odpowiednich słów – po prostu trzeba to zobaczyć 🙂

Plan zrealizowany – można wracać do hotelu. Godzina nie była jeszcze bardzo późna, ale chcieliśmy przynajmniej zacząć pakowanie przed jutrzejszą wyprowadzką z hotelu i przenosinami do Dubaju.

Podsumowanie dnia
Wczoraj Emirates Palace, dzisiaj Wielki Meczet – wspaniałe wrażenia !!! 🙂
Oprócz tego Observation Deck, Capital Gate, Aldar HQ i domek klubowy na polu Abu Dhabi Golf Club – wszystkie te miejsca zdecydowanie warte były odwiedzenia.

Emiraty – dzień 5, część 1 (19.02.2017)

Plan
→ Wielki Meczet Szejka Zayeda
→ Przenosiny do Dubaju (to w części 2)
→ Dubai Miracle Garden (to w części 2)

Mimo że już dwa razy odwiedzaliśmy Wielki Meczet, to wciąż nie zrealizowaliśmy całego planu – podziwianie jego architektury w świetle dziennym zostało nam na pożegnanie z Abu Dhabi.

Szybkie śniadanie, dokończenie pakowania i w pół do 11:00 byliśmy gotowi do pożegnania z naszym hotelem. Zanim jednak na dobre się wyprowadziliśmy, poświęciliśmy chwilę na podziwianie kilku niskich przelotów wojskowych odrzutowców, które pozostawiały za sobą smugi dymu w kolorach flagi Zjednoczonych Emiratów. Nie wiem, czy były to jakieś ćwiczenia, czy może standardowy niedzielny rytuał, ale widok przedni 🙂

Wymeldowanie poszło sprawnie (zwłaszcza że hotel był opłacony z góry 🙂 ) i za chwilę byliśmy pod Meczetem. Tym razem ochrona wykazała się dużo większą czujnością i moja żona dostała ‚bana’ na wejście w swoich wąskich spodniach, i została zaproszona do przebieralni z abayami. Do wyboru było nawet kilka rozmiarów i wbrew temu, co czytałem w kilku miejscach w necie, nie musiała zostawić żadnego dokumentu.
Po chwilowej konsternacji stwierdziliśmy, że to może nawet ciekawa odmiana 🙂

Statyw znów poszedł w ruch.

Pod koniec wizyty trafiły nam się jeszcze dwa małe zaskoczenia. Najpierw okazało się, że meczetu nie można niestety obejść dookoła. Chwilę później przy jednym z ostatnich zdjęć podszedł do nas ochroniarz, poprosił, aby pokazać mu zrobione zdjęcie, a po jego obejrzeniu poinformował, że nie można tu robić zdjęć z jakimikolwiek gestami/pozami (tu akurat podnieśliśmy radośnie ręce do góry) i musimy je usunąć. Jako że zdjęć mieliśmy już cały worek (w tym całkiem sporo tych ‚niedozwolonych’), to nie dyskutowałem, tylko grzecznie je usunąłem.

A później już tylko ostatni rzut oka na meczet. Wypożyczalni latających dywanów nie udało mi się odnaleźć, ale za to na pożegnanie z Abu Dhabi myśliwce znów „rozpostarły” nad nami flagę Emiratów 🙂

Powitanie Dubaju w 2. części relacji z tego dnia.

Podsumowanie wizyty w Abu Dhabi
Hotel Emirates Palace i Wielki Meczet Szejka Zayeda zrobiły na nas niesamowite wrażenie. Wiele innych miejsc jest także wartych odwiedzenia. Zdecydowanie uważam, iż nie jest to miasto na jednodniowy wypad, jak to sugerowane było często w czytanych przeze mnie relacjach.

Odnośnie samego miasta, to jest przyjazne dla turystów, czysto i dość spokojnie. W miejscach publicznych wyraźnie widać, że islamska tradycja patriarchalna jest tu wciąż bardzo silna – spotykaliśmy praktycznie tylko grupy mężczyzn albo całe rodziny. Grupki samych pań były rzadkością, a samotnej kobiety nie widzieliśmy ani razu.

Podsumowując – warto, warto, naprawdę warto tu przyjechać !!!