Plan na dzień 6.
→ przejazd do Portovenere
→ wypłynięcie promem do Cinque Terre
→ zwiedzanie Riomaggiore
→ zwiedzanie Manaroli
→ zwiedzanie Vernazzy
→ zwiedzanie Monterosso
→ powrót promem do Portovenere
→ powrót do hotelu
Zapewne każdy kiedyś trafił na taki widoczek 🙂
To jest właśnie Cinque Terre – niezwykła kraina położona na skalistym wybrzeżu Morza Liguryjskiego znana przed wszystkim z pięciu malowniczych miasteczek – Monterosso, Vernazza, Corniglia, Manarola (ten widoczek powyżej) i Riomaggiore. Zdaniem wielu jest to najpiękniejszy park narodowy we Włoszech.
Nie jest to już co prawda Toskania tylko Liguria, ale będąc tak blisko, musiałem sprawdzić, czy to miejsce także i mnie zauroczy.
Jeżeli chodzi o poruszanie się po Cinque Terre to zdecydowanie odradzany jest samochód -kręte i wąskie drogi, brak miejsc parkingowych, zakaz poruszania się autami w granicach miasteczek – pozostaje więc kolej lub prom. Pociągi są tańsze i jeżdżą częściej, ale prom ma jedną zasadniczą przewagę – możliwość podziwiania miasteczek od strony morza 🙂
Nasz plan w dużym skrócie wyglądał tak: jedziemy do Portovenere, tam zostawiamy auto, przesiadamy się na prom odpływający o 12:00, dalej tym środkiem transportu przemieszczamy się pomiędzy miasteczkami Cinque Terre, ostatnim promem wracamy do Portovenere i późnym wieczorem jesteśmy w hotelu. Intensywnie, ale wydawało się wykonalne …
Do Portovenere mieliśmy z hotelu zaledwie 90 km, ale nawigacja była nieubłagana i pokazywała, że zajmie to co najmniej półtorej godziny. Na znalezienie miejsca do zaparkowania oraz kupno biletów na prom daliśmy sobie godzinę.
Czyli wczesna pobudka, szybkie śniadanie i około 9:30 wyruszyliśmy w trasę.
Weekendowy ruch w kierunku morza dał się odczuć na autostradzie już od rana, ale mimo to dojazd do La Spezia przebiegł szybko i spokojnie. Gdy już wyjeżdżaliśmy z miasta, nastąpiła pierwsza mała wpadka – na rozjeździe, gdzie nagle jeden pas jezdni szedł prosto i w górę, a drugi też prosto, ale już nie pod górę, wybrałem wspinaczkę (byłem przekonany, że tak pokazuje mi nawigacja) … i to był zły wybór 😦 Zorientowałem się dość szybko, ale że byliśmy już właśnie na tej wąskiej i krętej drodze do miasteczek Cinque Terre, to „zawrotka na ciągłej” nie była taka prosta. Straciliśmy na tym jakieś 15-20 minut, ale czas wciąż mieliśmy dobry.
Do Portovenere dotarliśmy chwilę po 11:00. Mój niepokój wzbudziło to, że niemalże od samego wjazdu do miasteczka kompletnie wszystkie miejsca parkingowe były zajęte. Zjechaliśmy na sam dół w okolice nabrzeża i zlokalizowaliśmy punkt sprzedaży biletów na prom. Niestety cały czas żadnego miejsca do zaparkowania. Drugie kółko. Trzecie kółko. Czwarte kółko. Zaczęło robić się nerwowo, zwłaszcza że każde okrążenie zabierało jakieś 10 minut (4 km w spacerowym tempie, w kolumnie aut także poszukujących parkingu). Stwierdziłem, że wysadzam dziewczyny i jadę na górę na sam początek miasteczka (jakieś 2 km od portu), gdzie było jeszcze kilka wolnych miejsc, a one tym czasem kupią bilety.
Pojechałem, zaparkowałem, idę do parkometru – powinienem zapłacić za postój do końca dnia 18 EUR, a on k… przyjmuje tylko monety. Oczywiście nie byłem na to przygotowany, bo na Street View oglądałem tylko parkometry przy porcie, gdzie jest droższa strefa i które jak najbardziej banknoty przyjmowały. Znalezienie kogoś, kto rozmieni mi 20 EUR zajęło mi jedyne … 40 minut !!! Pomijam fakt, że będąc w kilku sklepikach i próbując kupić zapalniczkę i dostać resztę w bilonie to „mili” k… Włosi najpierw pytali, czy to na parking, a potem stwierdzali, że nie mają wydać … Kiedyś się zemszczę !!!
Była 12:05 😦
Może być jeszcze gorzej ?
Może – następny prom za dwie godziny 😦 😦 😦
Po wyrzuceniu z siebie złości na cały świat (z poświęceniem szczególnego miejsca Włochom) doszedłem do równowagi psychicznej gdzieś dopiero około 13:00.
Uprzedzając fakty, dodam, że na szczęście tego dnia już więcej nic niespodziewanego się nie wydarzyło 🙂 i dalej już będzie tylko o wrażeniach czysto turystycznych.
A więc jesteśmy w Portovenere i jest godzina 13:00. Całe miasto zawalone samochodami, ale gdzie są ci ludzie ? Na wodzie ! Jachty, motorówki, łódki, łódeczki, duże, małe, średnie. Przyznam, że zagęszczenie sprzętu pływającego naprawdę imponujące. Siedzieliśmy na ławeczce i chłonęliśmy widoczki. Fajnie jest mieć sezon przez 8 miesięcy, a nie przez 3 jak u nas (i to jak dobrze pójdzie) …
Nasz prom tymczasem zacumował. Pomiędzy miasteczkami Cinque Terre kursują statki kilku różnych firm – my wybraliśmy chyba największą Consorzio Marittimo Turistico. Trasa obsługiwana jest tylko wiosną i latem. Niestety firma ma taki zwyczaj, że na czas przerwy zimowej z ich strony znikają zarówno cenniki, jak i rozkład kursowania promów – dlatego też zamieszczam tutaj informacje z 2015 roku. My zdecydowaliśmy się na zakup biletu całodniowego za 27 EUR (dla Karoli za 15 EUR).
Pierwotnie mieliśmy zacząć od Riomaggiore, przespacerować się tzw. Drogą Miłości do Manaroli, potem promem do Vernazzy i Monterosso, a na koniec ostatnim statkiem wrócić do Portovenere. Mając dwie godziny opóźnienia trzeba było nieco zmodyfikować plany. Zaczniemy więc od najładniejszych miasteczek Cinque Terre – Vernazzy i Manaroli, a na koniec odwiedzimy Riomaggiore. Monterrosso – największe, ale jednocześnie najmniej efektowne – wypadło z dzisiejszych planów.
W końcu ruszamy ! 🙂 🙂 🙂 Słońce praży niemiłosiernie, ale nie zważając na to, od razu udajemy się na górny pokład.
Po kilkunastu minutach ukazuje się nam Riomaggiore. Różnokolorowe kamieniczki pobudowane na dwóch skalistych zboczach wydają się schodzić do samego morza. Pomiędzy nimi, niczym na dnie wąwozu, przebiega wąziutka uliczka. Trochę to wszystko wygląda, jakby czas zatrzymał się w miejscu – nie ma samochodów (gdzieś wysoko majaczy tylko jakiś parking), nie ma anten satelitarnych, są za to łódki, turyści, no i oczywiście … porozwieszane pranie 😉 Dobijamy do nabrzeża. Chciałoby się napisać, że my w tym czasie, wylegując się na górnym pokładzie, podziwiamy widoki, ale niestety tak prosto nie było – żeby nacieszyć oko, trzeba się było trochę poprzepychać 🙂 Ale i tak już po tym pierwszym przystanku upewniłem się, że z wyborem promu jako środka transportu trafiłem w sedno tarczy 🙂
Szybka wymiana pasażerów i płyniemy dalej. Mija dosłownie kilka minut i cumujemy w Manaroli. Tym razem nie walczymy o miejsca widokowe i spokojnie prażymy się na słońcu. Jest to chyba najczęściej fotografowane miasteczko Cinque Terre, ale od strony morza widoczna jest przede wszystkim skała, na której miasteczko zostało zbudowane.
Płynąc dalej, mijamy Corniglię. Tutaj promy się nie zatrzymują. O ile pozostałe cztery miasteczka są trudno dostępne przede wszystkim od strony lądu, to Corniglia – położona na skale na wysokości ok. 100 m – jest trudno dostępna także od strony morza, a ci, którym uda się zacumować w skalistej zatoczce, mają przed sobą jeszcze 377 schodków wspinaczki.
Równo po godzinie rejsu dopływamy do Vernazzy. Co to dużo mówić – jest przepięknie. W odróżnieniu od Riomaggiore i Manaroli główna uliczka nie schodzi w kierunku morza, tylko nieco w bok do małej zatoczki będącej jednocześnie naturalnym portem. Naokoło urokliwe wzgórza usiane wyszarpanymi naturze tarasami, na których uprawiane są przede wszystkim winorośla i oliwki. Mimo hordy turystów klimat naprawdę cudowny. Chciałoby się usiąść i chłonąć te widoki, ale … gdzie tu usiąść ? Na całym placu ledwie kilka ławek i oczywiście wszystkie oblężone. No może poza dwiema odkrytymi na palące słońce – tu odważnych brak. My też odpuszczamy. No dobra, usiądźmy w którejś z knajpek i przy okazji coś zjedzmy. Zapomnij ! Wszystko zajęte i jeszcze kolejka oczekujących, a my mamy tylko godzinę do następnego promu. No dobra, to zobaczmy, co jest poza głównym placem. Ciekawie, ale nieco klaustrofobicznie – to nawet nie uliczki, tylko wąskie przejścia pomiędzy kamienicami. Fajnie, że jest cień, ale do oglądania to za bardzo nic nie ma (chyba że bym chciał zerkać przez okna, co tam będzie na obiad 😉 ) Po krótkiej przechadzce zawracamy.
Mój fotograficzny plan na Vernazzę był nakreślony już grubo przed wyjazdem, więc nieśmiało przystępuję do ataku:
– Kochanie, widzisz tam ten tego ten, tę ścieżkę i tam wyżej tych ludzi … hmm, to stamtąd jest fajny widoczek …
– Nie ! Sam się tam wspinaj ! Za gorąco.
– Ale fajne fotki wyjdą …
– To nas sfotografujesz, jak będziemy stały na dole.
– Karola, a może ty pójdziesz z Tatą ?
– Ja idę z Mamą na lody !
Poddaję się. Biorę statyw i idę zrobić sobie selfie z Vernazzą 🙂
Jak się okazuje, aby dotrzeć na ten punkt widokowy trzeba wejść na teren parku narodowego. Uiszczam opłatę (kilka Euro), potem jeszcze mała wspinaczka i jestem. Widok przepiękny, ale ścieżka jest tak wąska, że na pewno nie rozłożę statywu 😦 Na szczęście nie ja pierwszy miałem ten problem – tuż za barierką widzę solidnie wydeptany placyk. Wystarczy tylko zeskoczyć jakiś metr w dół na dość stromą skarpę i bezpiecznie zatrzymać się przed skrajem półki skalnej. Pikuś 😉 Mam chwilę zawahania, bo jak tam zejdę, to wszystko na pewno będzie widać z budki, w której kupowałem bilety do parku, ale nie po to tu się wdrapywałem, żeby wrócić z pustymi rękoma. Jeden sus, ostre hamowanie i jestem na dole. Było warto.
Aparat na szyi, statyw w ręku, a przede mną strome podejście i potem ścianka z ostrych kamieni. Jak tu wrócić bez strat własnych ? Udało się na szczęście za pierwszym podejściem 🙂 Jeszcze przez chwilę delektuję się widokiem i ruszam na dół.
Po dołączeniu do moich dziewczyn jeszcze kilka fotek i już niestety najwyższa pora, żeby kierować się do przystani.
Nasz następny przystanek to Manarola. Schodzimy z promu u podnóża skały, na której kilkadziesiąt metrów powyżej zbudowane jest miasteczko. Pokonujemy wąski przesmyk i ukazuje się skalista zatoka oraz ścieżka prowadząca do miasta. Architektura taka sama jak w Vernazzy. Jedyna różnica jest taka, że nie ma tu jakiegoś centralnego placu, tylko uliczka wijąca się niczym rzeka na dnie kanionu. Ciekawostką jest to, że nie schodzi ona do samego morza, tylko kończy się na skalnej półce dobre kilkanaście metrów nad poziomem morza.
Tutaj już nie daję za wygraną – od razu ciągnę dziewczyny do upatrzonego wcześniej punktu widokowego 🙂 Lekka konsternacja, gdy okazuje się, że ten punkt położony jest na terenie małego cmentarza, ale nie jesteśmy tam jedynymi turystami, więc nie czujemy się jakoś szczególne niezręcznie.
W końcu mamy rodzinne zdjęcie z Cinque Terre ! 🙂
Wracamy na dół i udajemy się na krótki spacer po głównej uliczce. Klimat bardzo rybacki. Prawie pod każdym domem zaparkowana łódka 🙂 Skały i morze tworzą jednak dużo ciekawszy klimat, więc nie zapuszczamy się daleko i zaraz zawracamy. Mamy jeszcze chwilę – przystajemy przy barierkach na końcu drogi, obowiązkowa konsumpcja lodów i podziwiamy młodzież urządzającą sobie zawody w skokach do wody z przybrzeżnych skał.
Pierwotnie drogę między Riomaggiore a Manarolą mieliśmy pokonać prowadzącą nad samym morzem słynną Drogą Miłości (Via dell’amore), ale z powodu braku czasu jak i doskwierającego upału odpuszczamy to sobie. Zwłaszcza z powodu upału.
Na prom zeszliśmy z nastawieniem, że płyniemy do Riomaggiore, ale zaczęła nas nieco niepokoić ilość osób w kolejce. Nasz statek był przedostatnim kursującym tego dnia. Gdybyśmy wysiedli w Riomaggiore, to mielibyśmy tam około pół godziny na zwiedzanie i potem powrót ostatnim promem. Stwierdziliśmy, że zobaczymy, jakie będzie obłożenie statku i wtedy podejmiemy decyzję, czy wysiadamy, czy też płyniemy już do Portovenere.
Prom nie uginał się może od ilości turystów, ale ludzi było na tyle sporo, że stwierdziliśmy, iż nie ma co ryzykować. Doszły jeszcze dwa argumenty: 1. Riomaggiore jest zwrócone w stronę morza i widok z promu jest zdecydowanie najlepszy, 2. mieliśmy już dość chodzenia w palącym słońcu. Płyniemy do Portovenere.
W związku z tym oczywiście postarałem się jak najlepiej wykorzystać krótki przystanek w Riomaggiore.
Tuż po 18:00 mijamy kościół San Pietro usytuowany na szczycie naturalnego falochronu otwierającego drogę do portu w Portovenere. Ruch jachtowy niezmiennie imponujący. Jeszcze kilka fotek w drodze do samochodu …
… i ruszamy do hotelu. W związku z tym, że nie było jeszcze bardzo późno, namówiłem rodzinkę, żebyśmy zboczyli nieco z drogi i jeszcze raz wjechali tam, gdzie rano nieopatrznie pobłądziłem. Rzuciła mi się wtedy w oczy bardzo ładna panorama portu w La Spezia. I rzeczywiście, wystarczyło przedrzeć się przez jeden rząd przydrożnych zarośli i pojawił się przepiękny widok na port, zatokę i okoliczne wzgórza.
Do hotelu docieramy przed 21:00 i jesteśmy solidnie wymęczeni. Corona od razu cała na dzień dobry (chyba jeszcze nigdy mi tak nie smakowała). To był dość stresujący dzień, więc nie zajmujemy się już przygotowaniami do jutrzejszego opuszczenia hotelu tylko kolacja, wino (z czarnym kogucikiem oczywiście), szybki przegląd zdjęć i spać.
Przed nami ostatni dzień podróży …
Podsumowanie dnia
Cinque Terre – warto, naprawę warto ! Przepięknie !
Szkoda, że trochę było nerwów i wyruszyliśmy 2 godziny później niż planowaliśmy, ale to, co zobaczyłem, zachwyciło mnie.
Przyznam, że nawet gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to chyba nie wytrzymalibyśmy dłuższego zwiedzania – upał niemiłosierny.
Pewnie tu jeszcze kiedyś wrócimy.