Plan na dzień 7.
→ Lucca (krótki spacer)
→ Giardino Garzoni
→ zwiedzanie Pizy
→ w samolot i do domu
Czas kończyć tę podróż. Dzisiaj ostatni dzień, ale że samolot dopiero po 21:00, to jeszcze kilka atrakcji uda się zaliczyć 🙂
Poprzedni dzień był na prawdę wyczerpujący, ale nie zwalniało nas to z obowiązku wczesnej pobudki. Na początek najgorsza część każdego wyjazdu – pakowanie się. Nudne, czasochłonne i do tego nieustannie przypominające, że to już koniec … 😦 Ale w sumie to był dopiero początek długiego lipcowego dnia 🙂 Śniadanie, szybki check-out w recepcji i o 10:30 siedzieliśmy już w samochodzie.
Lucca
Kierunek Lucca. Przed nami … 1,5 km drogi 🙂 Trochę byłoby głupio mieszkać kilka minut drogi spacerem od murów miasta, które podobno konkuruje o tytuł najpiękniejszego miasta regionu z Florencją i Sieną, i nawet go nie odwiedzić.
Parking obok zachodniej bramy (Porta Vittorio Emanuele) był prawie całkiem pusty – nie dość, że godzina wczesna, to jeszcze niedziela. Nie mieliśmy jakichś konkretnych planów na zwiedzanie – spokojny spacer i odwiedzenie kilku najważniejszych punktów starego miasta. Przechadzkę rozpoczęliśmy od Corso Guiseppe Garibaldi – do podziwiania za bardzo nic tu nie było i już mieliśmy skręcać w kierunku Piazza Napoleone, gdy po drugiej stronie ukazało się jakieś zgromadzenie samochodów. Chciałem tylko podejść na chwilę, zobaczyć o co chodzi, ale gdy obok nich wyłoniła się jeszcze kolorowa karuzela, to było wiadomo, że zrobimy tu mały przystanek. Auta nie okazały się tak ciekawe jak kilka dni wcześniej we Florencji (wyścigówki klasy turystycznej), ale kilka przejazdów karuzelą trzeba było zaliczyć.
Po oderwaniu Karoli od kolejnego konika z karuzeli, ruszyliśmy w kierunku Piazza Napoleone. Znów wąskie uliczki, sporo sklepików, ale wszystko w tonacji beżowo-szarej, co mi nie przypadło do gustu. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że placu … nie ma. A mówiąc dokładniej w całości jest wypełniony sceną i trybunami. Dopiero z porozwieszanych plakatów dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak Lucca Summer Festival i tego lata (a nawet w tych właśnie dniach) koncerty mają np.: Elton John, Robbie Williams, Lenny Kravitz i Snoop Dogg. Nie są to może moje ulubione muzyczne klimaty, ale zestawienie kilkunastu takich koncertów w ciągu jednego miesiąca (co roku w lipcu) robi wrażenie.
Minęliśmy kilka mniejszych placyków i dotarliśmy do XV-wiecznej Katedry San Martino. Nie planowaliśmy wchodzić do środka i poprzestaliśmy na podziwianiu pięknej renesansowej fasady. Przyległy plac oraz budynki niestety odstawały, jeżeli chodzi o wrażenia estetyczne.
W tym momencie powinniśmy ruszyć w kierunku sławnego Piazza dell’Anfiteatro – owalnego placu znajdującego się w miejscu, gdzie w czasach rzymskich stał amfiteatr. To jednak miał być krótki spacer i stwierdziliśmy, że powoli wracamy do samochodu. Obraliśmy kierunek na Piazza San Michele, gdzie stoi kolejny znany zabytek – kościół San Michele in Foro. Tutaj przyznam, że wrażenia dużo lepsze – przestrzeń, zadbane budynki, ciekawa architektura. Wolę to zdecydowanie bardziej niż wąskie uliczki.
Tuż obok, przy urokliwym Piazza Cittadella znajduje się dom, w którym urodził się Giacomo Puccini (kompozytor, nie miał nic wspólnego z walizkami 😉 ).
Dalej już nic specjalnie godnego uwagi nie wpadło mi w oko. Gdy dotarliśmy na parking, był on już kompletnie pełny.
Giardino Garzoni
Szukając informacji o willach i ogrodach w Toskanii, natknąłem się na zdjęcia barokowego ogrodu położonego u podnóża Willi Garzoni i wiedziałem, że muszę odwiedzić to miejsce. Ogród znajduje się w miasteczku Collodi. Dokładnie tym Collodi, od którego pochodzi pseudonim artystyczny autora Pinokia (urodziła się w nim matka pisarza). Naszym celem nie był jednak znajdujący się tam Park Pinokia tylko, mieliśmy nadzieję, ciekawy ogród.
Do pokonania mieliśmy mniej niż 20 km i po pół godzinie byliśmy na miejscu. Malutki parking w centrum miasteczka był oczywiście pełny, ale kilkaset metrów dalej na parkingu dla gości Parco di Pinocchio nie było problemów z miejscem. Przeszliśmy obok wejścia do Parku, później alejką z wszystkimi możliwymi pamiątkami z Pinokiem i za chwilę byliśmy przy kasie biletowej ogrodu. Cenią się – 13 Euro dorośli, 11 Euro dzieci. Jednak od razu po wejściu wiedziałem, że było warto: fontanny, tarasy, kaskady. Przepięknie. Chociaż wiosną jest zapewne dużo ładniej i skwar pewnie mniejszy. Niezależnie jednak od tych 30-kilku stopni spędziliśmy tam prawie godzinę.
Jeszcze na pożegnanie fotka z przerośniętym Pinokiem …
… i ruszamy do Pizy 🙂 Przed nami niecałe 50 km drogi.
Piza
Obrałem kierunek na parking Parcheggio di Piazza dei Miracoli (2 Euro za godzinę), który jak sama nazwa wskazuje, znajduje się tuż obok cudów tego miasta, czyli Krzywej Wieży, katedry i baptysterium. Gdyby tam było pełno, to miałem jeszcze plan awaryjny, ale na szczęście nie było takiej potrzeby. Trzy minutki spaceru, przedarcie się przez rząd kramów z pamiątkami i jesteśmy na miejscu ! W końcu kolejny ‚must-see’ z listy marzeń stoi przede mną !!!
Z reguły tego typu budowle wkomponowane są w architekturę starówki, a tutaj ogromny trawnik otoczony murem, na którym stoją dostojnie, jedynie trzy monumentalne budynki. No i dziki tłum turystów. Cały trawnik przy katedrze zalany ludźmi przybierającymi wszystkie możliwe pozy, jakie mogą być ciekawe z Krzywą Wieżą w tle 😉 Moje dziewczyny zarządzają dołączenie się do tego swoistego pikniku. Sesja nr 1 🙂
Nagle sielską atmosferę przerywa seria gwizdków … Straż Miejska wkracza do akcji. Aaaaa, to jednak na trawę nie wolno wchodzić … Szkoda, bo ci wszyscy pozujący ludzie nadawali niesamowitego kolorytu temu miejscu.
Skoro zostaliśmy wyrzuceni z trawnika, to czas coś pozwiedzać. Wejście na wieżę już wcześniej sobie odpuściliśmy: raz, że 251 schodków w tym upale to słaba przyjemność, dwa, że stamtąd nie widać Krzywiej Wieży 😉 Pozostały katedra i baptysterium. Niestety to drugie było nieczynne z powodu prac renowacyjnych, czyli została nam katedra. Wejście jest gratis, ale i tak trzeba mieć bilet, więc musieliśmy chwilę postać w kolejce do kasy.
Wnętrze katedry jest na pewno ciekawe architektonicznie i pełne dzieł sztuki, ale jednak nie mogło się to równać z wrażeniami, jakie zostały na zewnątrz. Dość szybko stwierdziliśmy, że wracamy napawać się widokami Campo dei Miracoli.
Zatem sesja nr 2 🙂
Stwierdziliśmy, że jest już dobry czas, żeby zobaczyć, jak wygląda Piza i przy okazji wciągnąć jakiś obiad. Ruszyliśmy Via Santa Maria w kierunku rzeki Arno. Dość szybko znaleźliśmy knajpkę, wybraliśmy sobie jedzenie … i zostaliśmy poinformowani, że dania obiadowe to dopiero od 17:00 … Strzeliliśmy więc klasycznego focha i stwierdziliśmy, że jak nie to nie – pójdziemy do McDonald’sa (co Karola przyjęła z nieskrywanym entuzjazmem). Najpierw jednak spacer (no i porcja lodów). Po odejściu 300 metrów od Krzywej Wieży liczba turystów spadła do kilku sztuk, ale też i nic specjalnego do podziwiania nie zauważyliśmy. Naszym celem był przyklejony do nabrzeża miniaturowy kościółek Santa Maria della Spina. Niestety ukazała się nam jedynie konstrukcja z rusztowania kompletnie zasłaniająca całą budowlę. No cóż, zwiedzanie Pizy nam nie wyszło.
Kierunek McDonald’s, a potem sesja nr 3. Ochrona chwilowo zniknęła, więc trawnik znów zaczął się zapełniać 🙂
Starczy. Dochodziła 18:00 i już mieliśmy serdecznie dość upału. Dziewczyny w drodze na parking „złupiły” jeszcze jakiś punkt z pamiątkami, kupując chyba z 10 różnych wariacji na temat Krzywej Wieży.
Czas ruszać w kierunku lotniska. Z parkingu mieliśmy co prawda niecałe 5 km drogi, ale jeszcze trzeba było zatankować i oddać auto. I tu pojawił się problem. Nie przewidziałem, że w niedzielę wszystkie stacje w okolicy (a zwiedziłem chyba z 4 czy 5) będą nieczynne. Owszem, działały punkty samoobsługowe, ale jedynie na gotówkę, a my mieliśmy już przy sobie tylko drobniaki. Czas leciał, a rezerwa paliła coraz mocniej … Stwierdziłem, że muszę przełknąć domiar, jaki naliczy mi za dotankowanie wypożyczalnia i ruszyliśmy na lotnisko. Reszta poszła już sprawnie: oddanie auta, autobus do terminalu, nadanie bagażu i zaraz siedzieliśmy w samolocie.
Zgodnie z rozkładem, chwilę po 23:00 wylądowaliśmy w Berlinie. Było kilkanaście stopni i siąpił deszcz. Stojąc w drzwiach samolotu po raz pierwszy w życiu poczułam radość z takiej pogody. Przyznam, że kolejnego dnia w tym upale bym już nie zdzierżył.
Podsumowanie dnia
Plac Cudów to plac cudów – Krzywa Wieża to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto jest w tych okolicach. Girdino Garzoni jak dla mnie przebija wszystkie ogrody przy willach Medyceuszy. Co do Lukki to ciężko mi się jednoznacznie wypowiadać – krótki spacer w niedzielny poranek to trochę za mało, żeby ocenić to miasteczko.
To był siódmy dzień zwiedzania w dość sporym upale i już dawało się to nam we znaki, ale było warto odwiedzić te wszystkie miejsca.
Podsumowanie wyjazdu
Świetnie spędzony tydzień we Włoszech. Nie powiem, że to był mój najlepszy wyjazd w życiu, ale na pewno było warto.
Największe wrażenie zrobiły na mnie Cinque Terre i Krzywa Wieża w Pizie.
Najcieplej będę wspominał widok z Piazzale Michelangelo oraz nasz hotel we Florencji.
W pamięci pozostaną mi także Piazza del Duomo we Florencji i posąg Dawida.Na pewno jeszcze wrócimy w te strony – zobaczyliśmy tylko niewielki kawałek tego, co Toskania ma do zaoferowania.